poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Tego roku też

Co roku płaczę w swoje urodziny.
Nie.
Rok temu nie płakałam. Było pięknie.
Nie nastraja mnie tak kolejny rok na karku, nie mam aż tylu lat, by bać się upływu czasu, prawie niezauważalnego w moim przypadku. Właściwie nie wiem, co mnie tak nastraja. Nieistnienie w świecie internetowym skazuje człowieka na pewną niepamięć oraz na trochę-nieurodziny. Niby masz, ale nie masz. Mało kto pamięta. Wywołuje to u mnie małe rozgoryczenie, ale nie jest przecież powodem do płaczu! Mam już kilka lat więcej niż 5 i wiem, że kiedy się upada na kolanka, to trzeba otrzepać sukienkę, otrzeć krew z goleni i wstać. Tak też robię, mimo to 14 kwietnia każdego roku kończy się dla mnie przełykaniem łez na zmianę z winem.
Moje zdrowie.

środa, 19 lutego 2014

TUTAJ I

Niedzielny świt na śląskich dworcach. Gliwice, Zabrze, Ruda Śląska, Katowice. W kolorach starej, brudnej cegły, zimowych krzaków, o które nikt nie dba. W otoczeniu szkieletów starych kopalni, obnażających rozgrzane dawniej trzewia działających fabryk.
Wszystko symetryczne: dworcowe budynki, familioki z widokiem na tory, obsceniczne napisy na zapomnianych przez miasto obskurnych murach. Idiotyczna powtarzalność, która z każdą kolejną stacją coraz bardziej utrudnia rozpoznawanie poszczególnych miast.

sobota, 15 lutego 2014

stay`n`go

Pomimo wczesnej pory jestem już bardzo pijana. (może wcale nie tak bardzo, skoro piszę i nie robię błędów-literówek).
Cieszę się, że mogę wyjechać. Zmienić otoczenie, powietrze. Kocham moje miasto, moje brudne, smutne, puste miasto, jednak potrzebuję odskoczni. Na kilka dni, może kilka tygodni. Nie wiem.
Wyjeżdżam. Zabieram książki, muzykę, sukienki i buty. Zostawiam smutki, żale i rozczarowania.
Wrócę na pewno.

środa, 12 lutego 2014

LATO

LATO

Z niechęcią i ociąganiem późnym porankiem opuszczam łóżko. Budzi mnie dźwięk rozładowanego telefonu i poranne koszmary, te koszmary, które o wczesnej porze mają najjaskrawsze kolory i które zapamiętuje się na długo. Całuję jego rozgrzane od snu czoło, przysłonięte blond kosmykiem, to zawsze tak bardzo mnie rozczula. Myślę sobie, że chciałabym jeszcze chwilę zostać, schować życie pod kołdrą, poudawać, że nie ma upływu czasu i myśli przepływających szaleńczo przez głowę, że wróciły poranki sprzed roku. Zostać i ze spokojem obserwować odrastające włosy na jego brodzie, szukając powodów, dla których nie jest już tak, jak było. Pot powoli spływa mi po plecach, gdy głaszczę jego śpiącą twarz, bezgłośnie mówiąc „dzień dobry” i gdy odganiam te wszystkie przeklęte myśli, niczym natrętne muchy, nie dające spać, kąsające boleśnie.
Jeszcze przed śniadaniem zaczynam zastanawiać się, kiedy dopadła mnie ta nieznośna niemoc twórcza i kiedy właściwie zdążyłam zapomnieć, dlaczego. Chwilę po śniadaniu nie pamiętałam już, nad czym w ogóle zaczęłam się zastanawiać.
Zaledwie przedwczoraj byliśmy na plaży, piliśmy słodkie piwo, robiliśmy głupie zdjęcia. Tandetne i sentymentalne - to zaledwie przedwczoraj, ta obrzydliwa, ale jakże słodka filmowa szmira, a już dziś, zamiast porannej kawy łykam łzy. Zanim wsiądę na rower z irracjonalnym poczuciem obowiązku, z wewnętrznym przymusem robienia „czegoś”, może sprawię nam przyjemność? Zrobię nam przeszłość, zrobię wino i filmy, zrobię duszne dni, wypełnione lepkimi objęciami, słodkimi  pocałunkami, przygotuję dla nas dni, które kończyły się ołowianą burzą, którą najczęściej wywoływaliśmy my, upojeni sobą i trunkiem. Zanim wyjdę z domu, włączę album Nick`a Cave`a, by kojący, (niepo)kojący głos rozniósł się w ciężkim powietrzu naszego pokoju, przypominając to, co na chwilę zapomniane zostało. Będę słuchać i zastanawiać się, kiedy zatopiłam się w deszczowym marazmie, w który wepchnęła mnie jakaś niewidzialna ręka, której trochę pomogłam, legitymując się psychiatryczną wejściówką. „Cześć, jestem M. i mam depresję, bo mogę”.

Gdy tylko wychodzę z domu, natychmiast oblepia mnie lipcowe, rozgrzane topniejącym asfaltem powietrze. Mam wrażenie, że zapadam się pod moje zakurzone miasto (kiedy spadnie choć trochę deszczu?), odkrywając całą jego tajemnicę. Ukrywane od lat sekrety, zapomniane miłości, cudowne historie naszych dziadków zamiecione w pośpiechu pod dywan, ludzkie namiętności i grzeszki, to wszystko stłoczone razem i napierające na mnie nachalnie. Dziś nie wybiorę najkrótszej drogi. Nie zważam nawet na pot płynący już po moim czole, widzę tylko tak bliską mi przeszłość zapisaną w ulicach, domach, drzewach i parkowych ławkach. Pedałuję, co sił w nogach, szukając sobie celu. Chcę to wszystko zapisać, chcę zobaczyć dużo, jak najwięcej, wszystko, chcę napisać, co widziałam. Miliony znaków na minutę, nie kontroluję już swoich dłoni. Te wyrywające się na wolność słowa wyjątkowo gładko przepływają przez moje ciało: serce – barki – łokcie- nadgarstki – palce. Za ciałem jest już tylko klawiatura.
Na przystanku stoi kobieta z dzieckiem. Chłopcem. Cztero-, pięcio-, sześcioletnim? Nie wiem, nie mam porównania, nie lubię dzieci.

Bezwiednie jednak zaczęłam myśleć o tym, że ono – to dziecko, ten chłopiec kiedyś dorośnie. Zapali pierwszego papierosa, pozna dziewczynę, może uderzy swoją matkę? Tę samą, która teraz stoi pod nagrzaną pleksiglasową wiatą, trzymając go za rękę, z nadzieją, że jej syn wyrośnie na porządnego człowieka. Nie będzie pił piwa w najbrzydszym, stęchłym zakątku miasta, jego twarz będzie na kolorowych bilbordach, a jego dziewczyna po studiach medycznych.

niedziela, 9 lutego 2014

WIOSNA

Czy w końcu wydostaniemy się z tej nieuchronności rozstań? 

Żyję z sezonowymi myślami o rozłące, z początkiem wiosny zaczynam widzieć je w sklepowych witrynach i autobusie. Czasem macham im z rezygnacją, czasem wygrażam pięścią, cedząc pod nosem przekleństwa, ale nigdy nie obdarowuję ich uśmiechem, bo nie zasługują. Bo znikną z początkiem października. Lecz zanim znikną, będę budzić się i codziennie rano, pośród mglistych oczekiwań, szukać po omacku jego rozgrzanej sennej obecności, chcąc wrócić, nawet na moment do dzisiaj, do momentu, kiedy markotny początek dnia na siłę zatrzymuje nas w łóżku, nie pozwalając na wietrzne, leniwe spacery i zaglądanie w sklepowe witryny w poszukiwaniu niepotrzebnych nam rzeczy .

Jeszcze raz całuję jego rozgrzane od snu czoło, przysłonięte blond kosmykiem i wracam do moich słów, schowanych pod kołdrą.
To jest to moje romantyczne życie, które sobie wymarzyłam i wyczytałam w książkach o ładnych okładkach. 

czwartek, 26 grudnia 2013

Słowa tworzą rzeczywistość. Część I


Jest jeszcze młoda, pełna pasji i - okazjonalnie - chęci. Twierdzi, że powinna pozbyć się naiwności dziecka, która zazwyczaj wyprowadza ją na emocjonalne manowce i zostawia tam samą, ze złamanym sercem. Gdyby tylko zechciała uczyć się na błędach! Uczy się jedynie cytatów z ulubionych, oglądanych po raz setny filmów oraz nieufności. Bardzo chciałaby, ta nasza dziewczynka, chcieć podróżować, jednak najbardziej ceni sobie własne łóżko i spokój niebywania - daje jej to nieoceniony komfort przynależności i samotności samej w sobie. Paradoksalnie podróże stały się częścią jej życia w chwili poznania Chłopca, za co potrafi być wdzięczna.
Jest fanką (i dumną posiadaczką) kotów, dyskografii Pink Floyd i wielu, wielu nieobejrzanych jeszcze niemieckich filmów, a na półce w pokoju piętrzy się stos książek, które kiedyś, jeśli wystarczy czasu i psychotropów, na pewno zostaną przeczytane. Zapytana o to, co lubi, odpowiada, że wino, złość i Chłopca. Co jej przeszkadza? Niemal wszystko. Tu historia powinna się skończyć, a tak naprawdę dopiero na dobre się zaczyna.